poezjaczarnulki1953
  Ojciec Pio i ja
 

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

Ojciec Pio w moim życiu odegrał bardzo duża rolę


Ojciec Pio towarzyszył mi od najmłodszych lat za sprawą malutkiej pocztówki ustawionej na starym radiu u mojego dziadka w Torzymiu. Nie miałam żadnego pojęcia kim była owa postać z podniesionymi dłońmi do góry - w rękawiczkach odsłaniających końce palców, trzymająca biały krążek. Wiedziałam, że jest to ważna osoba - gdyż nie stałaby na tak eksponowanym miejscu - podświadomość mi dyktowała, że postać ta ma - lub będzie miała jakiś silny wpływ na mnie. Od babci dowiedziałam się kim był ten człowiek - chociaż w owym czasie niewiele z tego rozumiałam - lecz fotografia ta stale gdzieś przemykała się w moim życiu. Prywatnie nigdy nie należałam do katolików - praktykujących w każdą niedzielę. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie - do kościoła chodziłam z racji uroczystości komunia, chrzest ,pogrzeb czasami świecenie jajek czy pasterka....i to było wszystko. Uważałam w tamtym czasie ,że to mi wystarcza. Wychowywana byłam bardziej na wartościach z Biblii w oparciu o wiarę Swiadków Jehowy, z którymi spotykałam się bardzo często...w tym czasie również ,,zagościł" w moim domu Erich von Däniken , potem byli inni tego typu - gdzie całkowicie zburzyłam wszystko co dotychczas posiadałam - w co wierzyłam !. Moi rodzice byli katolikami i nie katolikami - ojciec katolikiem ale nie praktykującym - natomiast mama - studiowała Pismo Swięte także ze Swiadkami Jehowy - czemu kategorycznie się sprzeciwiał tata.Tak więc wzrastałam stale gdzieś szybując w przestworzach - nie mogąc uchwycić się celu - stale czegoś szukałam ,miałam coraz więcej pytań na które żadna sensowna odpowiedź nie nadchodziła.Wyszłam za mąż i wyjechałam z Gorzowa...Lata mijały a ja stale szukałam sensu życia - tymczasem....błądziłam, błądziłam, błądziłam.

W tym czasie w moim życiu rozegrało się wiele dramatów . Nagle umiera mój mąż - zostaję jednego dnia bez zapowiedzi sama z 3 dzieci - najmłodszy syn jeszcze nie umie chodzić - najmuję do pomocy w wychowywaniu dziecka starszą kobietę....której syn niebawem popełnia samobójstwo rzucając się pod pociąg - syn choruje na zapalenie opon mózgowych - tego samego roku w samą Wigilie nagle umiera mój Ojciec ,potem kuzynka - jedna, druga, wujek, drugi wujek - jego zona...w krótkim czasie pogrzeby następują jeden po drugim - zaczynam przejawiać pierwsze oznaki depresyjne.

Pewnego razu będąc w odwiedzinach u mamy w Gorzowie - sąsiadka przynosi do przeczytania małą książeczkę - na okładce której znajduje się znajome z przed lat zdjęcie człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach .W jednej chwili zachłannie złapałam ową książeczkę - by przypadkiem nikt mi jej nie odebrał - jakby to właśnie był ten skarb, na który tyle czekałam.Ta książeczka miała zapewne posłużyć mojej mamie w drodze powrotnej do kościoła. Zabrałam ją ze sobą wracając do domu do Torzymia - po drodze czytałam z takim zapałem - później relacjonując ją mamie. W niedługim czasie przeprowadziłam się na powrót do Gorzowa - zamieszkując z mamą. Uzupełniałyśmy się wzajemnie - mama pomagała mi wychowywać mojego wówczas 7-letniego syna -
ja natomiast pracowałam. Starsze córki były już poza domem. Sielanka nie trwała długo..Następna tragedia dotknęła mnie w tłusty czwartek 11-go lutego 1999 roku ( niecałe 5 miesięcy później).

Byłam w pracy gdy mama poszła ze szkoły odebrać mojego syna - gdy zaczęli przechodzić na skrzyżowaniu na druga stronę ( na zielonym świetle) nagle zza zakrętu wyjechał TIR z przyczepą odcinając im drogę powrotu . Resztkami sił i przytomności umysłu moja mama odpycha od siebie mojego syna a sama ginie pod kołami - syna samochód wlecze miedzy kołami. Moje życie - kolejny raz - całkowicie legło w gruzach...rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te które są ukryte we wnętrzu....syn przechodzi potężne traumatyczne przeżycia - zmiana szkół, itp na niewiele pomagają. Wiele zrozumienia i pomocy uzyskuję z mojego zakładu pracy ,który we wszystkim staje się mi bardzo pomocny (Poczta Polska) - w miesiącu grudniu tego samego roku - jakby tego było mało - samochód ponownie potrąca mojego syna na skrzyżowaniu ulic na zielonym świetle. To co przechodziłam i przechodzę mimo upływu lat - tego nie można słowami opisać........

Po kilku latach - siedząc w pokoju na fotelu - przypomniałam sobie o książeczce Ojca Pio - miałam ją cały czas - i zaczęłam ponownie czytać - jednym tchem - jakby od tego zależało moje życie - nie wiem czemu po kilka razy jedną linijkę- nie - z taką gorliwością - gdy nagle poczułam taki przedziwny cudowny zapach - zapach jakiego nigdy nie zaznałam - zapach wprost anielski - i nie wiadomo skąd pochodzący. W domu poza mną i moim synem nikogo nie było - zaczęłam rozglądać się na boki szukając źródła tego zapachu - gdy nareszcie dotarło do mnie - To On - Ojciec Pio - to On - nie zostawił mnie samej . To On wskazał mi drogę - On znalazł zbłąkaną, zagubioną owcę - to jego fiołki. Płomień ogarnął moje policzki - łzy napływały do oczu......Dziękuję Ci Ojcze Pio - powiedziałam i przyrzekłam sobie, że kiedyś odwiedzę Go - oddając Mu hołd.

Po latach - w San Giovanni Rotondo - stojąc przed sarkofagiem - nie potrafiłam zahamować potoku łez, którymi żałowałam zmarnowanych lat, łez którymi chciałam podziękować za drogę - i za ten cudowny zapach podarowanych fiołków.

- czarnulka1953

Ojciec Pio...

Gablota z wytartym habitem,
ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok,
który spowiadał każdego
na odległość , zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę.

Potężny głaz chroni
przed chciwością ludzkich oczu.
Tylko kwiaty każdego
dnia świeże, przynoszone na nowo
świadczą o oddaniu, odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez.
O wszystko co boli,
tak jak dawniej.

A ja..
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
stałam tak blisko Ciebie,
nie mogąc wykrzesać jednego słowa.
Tylko łzy, potok łez,
tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci co czuję,
co serce dyktuje.
I także jak wszyscy inni
z gorąca prośba. O kolejne fiołki
Ojcze Pio.

czarnulka 1953

 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 80 odwiedzający (95 wejścia) tutaj!